12 grudnia 2019, 13:03
Nadal boli i jest przykro, ale jest chyba więcej zrozumienia i optymizmu. Chyba jest jeszcze nadzieja, że się odmieni, choć jednocześnie jest przekonanie, że się nie odmieni. Staram się trzymać, choć momentami jest cholernie ciężko... Wczoraj napisałam krótką wiadomość "siema, jak miną dzień?"... odzczytał, nie odpisał... Staram się wbić sobie do głowy, że nie mam się za co obwiniać, że tak miało być, że skoro nie mieliśmy być razem, to cokolwiek bym zrobiła, to i tak by się nie udało... ale jest trudno. Tak, jak za każdym razem, po głowie krążą myśli "on był idealny, lepszego nie znajdziesz"... tak wiem, śmieszne... znałam go przecież tylko 3 tygodnie i tylko 2 razy widziałam na oczy... Asia powiedziała wczoraj, że cokolwiek zdarzy się w moim życiu, to ja znajdę powód do biczowania samej siebie. To prawda. chciałabym nauczyć się inaczej funkcjonować, ale nie potrafię. Coraz bardziej boję się tej przeprowadzki... ja tam nie będę miała nikogo... Będę sama ze swoimi myślami, które nie są zbyt optymistyczne. Boję się samej siebie. Boże, wiem, ze się nie słuchałam, że dawałeś mi rady, mówiłeś co mam zrobić, wiem, ze nie słuchałam. Wiem, ze to, co się dzieje tak naprawdę jest dla mnie najlepsze... ale... jeśli można, to proszę... Ty wiesz... proszę niech on będzie... A jeśli ma go nie być, to pomóż mi... spraw, abym szybko zapomniała, abym nie przeżywała... Ty wiesz, Ty byłeś przy każdej mojej porażce sercowej... Ty wiesz jak to boli... Ty wiesz, ze ja mam już coraz mniej siły w sobie... Pomóż mi proszę, bo sama nie dam sobie rady...